O wychodzeniu ze strefy komfortu słów kilka

Można zastanawiać się, dlaczego większość osób życiowe zmiany znosi szczególnie źle. Każda zmiana: niezależnie czy mówimy o przewrotach w życiu osobistym, czy zawodowym, wiąże się ze stresem. Praktyka jednak nader często pokazuje, że sukces musi wiązać się ze zmianami, a ci, którzy do czegoś w życiu doszli – i znów: na polu osobistym lub zawodowym – musieli w którymś momencie zaryzykować. Taka jest cena sukcesu.
Kiedy zmieniamy pracę albo wchodzimy w nową relację międzyludzką, boimy się. Jest to reakcja w pełni naturalna i strach ten trzeba zaakceptować. Pojawia się on automatycznie, kiedy otwieramy się przed kimś, a tym samym dajemy mu możliwość aby nas zranił, odrzucił… Musimy porzucić emocjonalny spokój, czasem nawet uczuciową pustkę, zaryzykować, aby osiągnąć coś więcej, aby poczuć się kochanym i szanowanym.
Wyjście ze strefy komfortu oznacza bowiem, że dobrowolnie wystawiamy się na niezbyt przyjemne sytuacje. Ryzykujemy: odrzuceniem, nieodwzajemnionymi uczuciami, wyśmianiem… Pewnie ile osób, tyle obaw. Aby odważyć się na taki krok, należy zmienić sposób myślenia.
Pomyślmy: nieważne, jak skończy się ta historia. Zrobiliśmy to! Udało się!
Najgorsze w myśleniu o strefie komfortu jest jednak to, że sprawa nie kończy się na pierwszym kroku. Po pierwszym kroku trzeba zrobić drugi, trzeci i kolejny. Niestety, czasem po pokonaniu któregoś z kolejnych metrów upada się. Po upadku bardzo często powracamy do naszej ciepłej i bezpiecznej bańki nazywanej strefą komfortu. To też część życia i należy dać sobie prawo do popełniania błędów, zwłaszcza gdy popełniamy je po raz pierwszy. Życie nie jest łatwe ani przyjemne, może nas przerosnąć. Ale może też zaskoczyć.
Ważna jest konsekwencja. Nawet jeśli raz odnieśliśmy porażkę, trzeba spróbować ponownie.
Psychologowie jako sposób dodania sobie odwagi przed kolejnym krokiem proponują często tzw. plan wsteczny. Należy zastanowić się przede wszystkim, ile – według wstępnych założeń – ma potrwać realizacja naszych planów. Można podzielić ten zamysł na etapy realizacyjne. Można także stworzyć kilka wersji naszych zamierzeń: plan optymistyczny oraz plan najbardziej realistyczny. Ten pierwszy opierał się będzie na założeniu, że wszystko przeprowadzone zostanie zgodnie z naszym pierwotnym pomysłem, poszczególne etapy przebiegną zgodnie z rozpiską, a skutki będą idealnie wpasowane w pierwotny zamiar. Plan realistyczny to ten pozbawiony euforii zmian. Zamiast ambitnych planów mamy zrealizowane drobne cele. Może nie będziemy brać ślubu wiosną, ale udało nam się zbudować coś trwałego. Może nie zdobyliśmy awansu na kierownicze stanowisko, ale dobrze radzimy sobie w obecnej roli.
Przy wychodzeniu ze strefy komfortu warto nagradzać się za poszczególne etapy. Chwalmy się za dodawanie sobie odwagi. Kupmy nową sukienkę, pójdźmy do kina czy wyjedźmy do SPA. Zwolennicy teorii potęgi podświadomości postulują, że nienagradzana podświadomość się buntuje. Osoby mocniej stąpające po ziemi deklarują, że stawiają po prostu na małe przyjemności. Warto poszaleć i nagradzać siebie za drobne nawet sukcesy. Nie krytykujmy siebie, nie dokładajmy sobie ciężaru, gdy świat i tak wydaje się mało przyjaznym miejscem.
Powyższe nie oznacza, że nie mamy prawa się załamać. Mamy! Możemy pozwolić sobie na chwilową depresję, użalanie się nad sobą i złość. Byle trwało to tylko chwilę. Bylebyśmy otrzepali się z kurzu i wyciągnęli wnioski. Może trzeba zmienić sposób działania? Może trzeba zacząć inaczej się zachowywać? A może ten cel nie jest jednak właściwy?
Ciekawe jest to, że z reguły im jesteśmy starsi, tym wychodzenie ze strefy komfortu jest trudniejsze. Przyzwyczajamy się i coraz mniej nam się chce. Jeśli już mamy porzucić swoje cieplutkie, bezpieczne miejsce, to musi to być coś niesamowitego i wyjątkowego. Bycie w strefie komfortu to bowiem istnienie w rzeczywistości, która jest nam doskonale znana i przez nas akceptowana. Podejmujemy czynności nawykowe, automatyczne.
Nic więc dziwnego, że wychodzenie poza strefę komfortu wiąże się ze strachem. W ciągu życia może się to dziać wielokrotnie i wynikać z różnych życiowych sytuacji: od zmiany pracy po konieczność wystąpień publicznych. Czasami sami wychodzimy poza tę strefę, wbrew lękom czy odczuwanemu dyskomfortowi.
Moment wychodzenia ze strefy komfortu możemy rozpoznać po swoich obawach i uczuciach nam towarzyszących. Jeśli zaplanowanym czynnościom bądź okolicznościom, w jakich się znaleźliśmy, pojawia się strach, dyskomfort, wrażenie nienaturalności tej sytuacji, jest to właśnie wychodzenie poza strefę komfortu. Kiedy już z takimi okolicznościami mamy do czynienia, działać można na kilka sposobów. Pierwszą, najgorszą opcją jest uleganie obawom i wzmacnianie istniejącej bariery. Im ona mocniejsza, tym trudniej będzie ją znieść w przyszłości. Lepiej zatem zdecydować się na metodę małych kroków lub zdecydowanego działania, rozumianego jako „skok na głęboką wodę” czy „chirurgiczne cięcie”.
Co lepsze? Na to pytanie generalnie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Dość oczywistym jest, że ludzie boją się rzeczy nieznanych. Rzadziej też na nieznane się decydują. Może dlatego sukces w dalszym ciągu jest udziałem mniejszości, a porażka stała się czymś powszednim i mamy ich na koncie bez liku. Porażkę jednak w swojej biografii ma wiele osób z czołówek gazet i ze świata biznesu. Porażka jest zatem siostrą sukcesu. Strach ma wielkie oczy, a niepowodzenia są ryzykiem, które trzeba na drodze do sukcesu ponieść.
Logika i poczucie bezpieczeństwa to jedno. Ale dla sukcesu może warto zaryzykować?