Paulo Coelho? Nie.

Paulo Coelho? Nie.

Z reguły, w dziale literatura, piszę o znakomitych pisarzach. Takich, którzy zachwycili mnie formą, poruszyli w jakiś sposób, wywrócili moje spojrzenie na świat. Tym razem jednak napiszę o Paulo Coelho.

Moja trauma związana z tym brazylijskim pisarzem sięga 2007 roku (wcześniej była to tylko delikatna niechęć). Wtedy to zerwałem ze swoją wieloletnią miłością i zacząłem seryjnie umawiać się na tzw. randki. Co mnie tam spotkało? Otóż… Pierwsze pięć dziewczyn jakie poznałem po rozstaniu, na pytanie „Jaki jest twój ulubiony pisarz?” Odpowiedziało: „Paulo Coelho”. Pięć pod rząd. Dobrze pamiętam, że deklarację pierwszej przyjąłem z obojętnością. Druga mnie rozbawiła. Przy trzeciej usiadłem na chodniku śmiejąc się histerycznie. Czwartą przyjąłem z bolesną rezygnacją, a… po spotkaniu z piątą przez kwadrans siedziałem z komórką w ręku, zastanawiając się czy nie odkręcić wcześniejszego zerwania (rozsądek wygrał nad rozpaczą).

Niemniej jednak przeczytałem parę jego książek. Mówię to bez bicia się w pierś. Jako pisarz byłem conajmniej zaciekawiony „co to tak” idealnie wpasowuje się w czytelnicze gusta. Z tego samego powodu przebrnąłem przez pierwszy tom przygód Harry-Harrego z nieistniejącego peronu. W obu przypadkach moja pierwsza odpowiedź brzmiała: NIE WIEM! Druga różniła się w zależności od pisarza – inna dla Rowling, inna dla Paulo – tu przytoczę tylko tą drugą. Na wieszanie czworonogów na pani może jeszcze przyjdzie czas.

Co więc sprawia, że ludzie kochają PC? (Paulo Coelho, nie Personal Computer). Diagnoza: to co pisze jest proste, jest to pop-duchowe, pełne gotowych sloganów, (do wpisania do pamiętnika, tudzież wytatuowania na plecach – czytelniczki PC nie odważą się wytatuować przedramienia. Przedramię jest domeną czytelniczek Palahniuka, Kafki, Dostojewskiego.* Koniec dygresji.) i inspirujące. Przez inspirujące rozumiem, dodające wiary we własne siły. Przekaz: Jesteś w stanie poradzić sobie ze swoim życiem, szukaj tylko na znaków, patrzaj w serce i nie poddawaj się! Inspiracja udzieliła się także mnie, i tylko po części wyrażała się w: „To jest publikowane? Sprzedaje się? Boże! Ja też jestem w stanie zostać pisarzem!”. Naprawdę. Tylko w części. W „Alchemiku” jest sporo siły i jeżeli czytamy go z założeniem, że jest to bajka, pisana bajkowym językiem, skierowana do prymitywniejszej części nas samych, to można z niej wynieść to i owo. Oczywiście wielką literaturą to nie jest. Właściwie w ogóle nie jest to literaturą. Należałoby przenieść jego książki do działu „Religia”, tudzież „Self-help”.**

Czy jednak znaczy to, że wielu pisarzy zacznie tak pisać? Przywołam tu wyjątkowo pasujące do sytuacji słowa Lemaitrea: „Inni literaci (…) byliby z pewnością szczęśliwi mając tylu czytelników co on, jestem jednak pewien, że żaden nie chciałby być autorem jego książek”. Jest to dość optymistyczne i naiwne spojrzenie, bo przecież wielu pragnie sławy pisarskiej. Tak czy siak, te zjadliwe słowa dziewiętnastowiecznego, francuskiego krytyka znakomicie oddają mój stosunek do PC. Niech sobie pisze, niech ludziom się łatwiej żyje czytając jego twory, ja tymczasem będę pisał swoje i nie mając pomysłu na bardziej błyskotliwe zakończenie, umieszczę tu przypisy:

* dane oparte na nieistotnych statystycznie, aczkolwiek znaczących, danych statystycznych

** inspiracją tego pomysłu może być wyczyn znajomego, który przeniósł wszystkie biblie w Empiku do działu science-fiction***

*** nasz zapoznawczy dialog w klubie Opera wyglądał tak:

On: Wyrzucili mnie kiedyś z Empiku.

Ja: Mnie też! Wieźli cię windą?

On: Tak!

Ja: Mnie z ochroniarzem, ze słuchawką w uchu.

On: Ta sama historia.

Ja: Kiedyś była umieszczona specjalnie po to, w dziale prawnym.

On: Wiem. Wypuszczali cię prosto na tyły, koło zejścia ze szkoły językowej

I tak dalej. Oczywistym jest, że musieliśmy się skumplować.****

**** Mnie wywieziono za jazdę na rolkach, między półkami. Dużo mniej spektakularne i bez porównania mniej pomysłowe.