Nie lubię komórek

Nie lubię komórek

Każdy człowiek potrzebuje odrobiny spokoju i samotności. Pewnej ilości czasu, wolnego od bodźców, w którym to będzie w stanie spojrzeć z boku na swoje życie, wytyczyć na nowo drogę, przemyśleć priorytety albo po prostu odrobinę odetchnąć. Ten czas, spędzony z dala od innych wydaje się mi niezwykle ważny. Jako pisarz (duże słowo) czy po prostu jako człowiek, który sporo czasu spędza stukając w klawiaturę, spisując przewijające się przez jego głowę historię, jeszcze bardziej potrzebuję tej samotności. Bez niej niemożliwym jest stworzenie czegokolwiek.

A pisanie zajmuje dużo czasu. Pierwszą powieść napisałem w sześć tygodni, a było to raczej szalone przedsięwzięcie. Przez ten czas właściwie nie robiłem nic innego. Odszedłem z pracy, rozstałem się z dziewczyną, na półkę odłożyłem pisanie pracy magisterskiej… Można powiedzieć, że wziąłem urlop od życia. Mój kontakt ze światem zewnętrznym ograniczył się do wpadania do babci na obiady (odpowiada za utrzymanie mnie przy życiu w tym okresie, cudowna kobieta) i co parę dni wypadania ze znajomymi na piwo lub do klubu. Gdzieś w tym wszystkim byli jeszcze moi zaniepokojeni rodzice. Tak czy siak, odkrywam teraz, że taka ilość „własnego czasu” była czymś niezwykle luksusowym. Teraz, gdy kończę pisanie drugiej powieści (ta powstanie w ciążowe dziewięć miesięcy), widzę jak niezwykłym była tamta wolność.

Dzisiaj z trudem wykrajam czas na pisanie i muszę powiedzieć, że wykrajam go siłą i wbrew własnemu charakterowi i skłonnościom. Od pięciu miesięcy pracuję jako redaktor w dużym miesięczniku zajmującym się nowoczesnymi biurami. Muszę powiedzieć, że to niemal idealna praca – fajni ludzie, ciekawe tematy i nieprawdopodobnie elastyczne godziny pracy (dopóki panuję nad terminami, mogę praktycznie przychodzić kiedy chcę). Mimo to pisanie stało się nagle wielkim wyzwaniem. Nie piszę tego, żeby się żalić – broń Boże! Jestem nieprawdopodobnym szczęściarzem – praca, która daje mi czas i środki na pisanie! Ha! Chodzi mi tu o coś innego…

… otóż o kulturę ciągłej dostępności. O telefony, faksy, skrzynki mailowe i komunikatory internetowe, a przede wszystkim o KOMÓRKI. Chodzi mi o ciągłe bycie na smyczy i o nigdy, nie bycie naprawdę samemu. W każdej chwili możemy usłyszeć dzwonek! (a dokładniej kawałek wybranej przez nas piosenki…). Zauważyłem, że niemal drżę na dźwięk swojej komórki. Kto to dzwoni? Czy załatwię to w dwie sekundy i będę mógł wrócić do pisania czy też odciągnie mnie to od tego na dłużej? Czy to szef? Czy to znajomi, którzy chcą się spotkać? Napawa mnie przerażeniem myśl, że zadzwoni jakiś kumpel i będę zmuszony, żeby poświęcić mu piętnaście minut na słuchanie o czymś dla niego ważnym – o czymś, o czym z radością bym usłyszał, ale NIE TERAZ! Ludzie coraz rzadziej pytają: „Możesz teraz rozmawiać?”, jeżeli nie są to godziny pracy. Po prostu zaczynają gadać o tym co dla nich ważne. To normalne, ktoś jest w „zasięgu głosu”, mówisz do niego. To naturalne i ludzkie. Sam tak robię. Tylko, że teraz każdy i zawsze jest w zasięgu głosu! A spróbuj nie odebrać… „Do ciebie w ogóle nie można się dodzwonić!” Mało tego… spróbuj wyłączyć komórkę! „Coś się stało?!” Swojego czasu, moja dziewczyna obdzwoniła wszystkich moich znajomych, żeby upewnić się, że nie utonąłem w Wiśle. Dziewczyny moich kumpli dzwoniły też do mnie… Raz byłem świadkiem jak kumpel odebrał telefon od mamy naszego wspólnego kolegi… (kolegi, który właśnie trzeźwiał w łazience, dodajmy).

Jak to możliwe, że jeszcze parenaście lat temu, potrafiliśmy zaakceptować fakt, że kogoś „nie da się znaleźć” do wieczora? A jeszcze trochę w przeszłość i… że ktoś jest nieznajdywalny przez całe tygodnie!

To teraz ponarzekajmy jeszcze trochę. Co poza „tyranią ciągłej dostępności”, przywiało razem z komórkami? Śmierć chwili obecnej. Ludzie na wykładach, spotkaniach, w autobusach ślą smsy. Przenoszą się w inny świat. I… OK. Wykłady, spotkania i komunikacja miejsca, to nie są miejsca gdzie nasza niepodzielna uwaga jest w pełni wymagana, w każdej chwili. Ale spotkania z przyjaciółmi, imprezy czy randki?? Nagle pisanie, że „jestem na genialnej imprezie!” stało się ważniejsze od bycia na genialnej imprezie. Dzielenie się doświadczeniem stało się ważniejsze od samego doświadczenia – nie mówmy już o ludziach, którzy myślą tylko o chwili kiedy umieszczą wszystkie te „wspaniałe fotki” na facebooku/gronie/naszej-klasie… Nigdy nie jesteśmy już „tu i teraz”. Jesteśmy na randce i odbieramy telefon od szefa, potem jesteśmy w pracy i smsujemy do dziewczyny. Spotykamy się z przyjacielem i 30% czasu spędzamy rozmawiając przez komórkę z… innymi przyjaciółmi.

I tyle w tej kwestii. Nie wiem czy to narzekanie ma sens, ale wiem, że chodzę ostatnio coraz później spać, bo kocham ten czas, kiedy nikt do mnie nie dzwoni i kiedy mogę czytać, pisać i rozmyślać. A jestem ekstrawertykiem podobno.

 

Jeżeli czytałeś ten tekst przed 22gą i nie przerwałeś go, żeby odebrać telefon, odpisać na GG albo odczytać smsa… Gratuluję!